Rozdział 20
Od ostatnich wydarzeń minęły już 2 tygodnie. Między czasie,
spotkałam się z Natanielem, by ten powiedział co mam robić. Dzisiaj jest ten
dzień, kiedy po raz pierwszy mam dokonać handlu. Boję się. Najgorsze jest to,
że nikomu nie mogę się wygadać, bo nikogo nie mam. Kas chciał ze mną
porozmawiać, ale omijałam go szerokim łukiem. Iris ze mną nie rozmawiała, a Lys
no cóż, przygląda mi się tylko nie odzywając się. Jedynie utrzymuję kontakt z
bliźniakami i Kentinem. Od czasu do czasu wpadają do mnie, aby pograć trochę na
konsoli czy też się napić. Przez ich obecność, czuję się szczęśliwa.
Przynajmniej nie jestem sama w tym wielkim domu. W pracy idzie mi coraz lepiej.
Jest to odskocznia w pewnym sensie. Tam zapominam o troskach dnia codziennego.
Coraz lepiej dogaduję się z Rozalią. Wydaje się być w porządku. Nie dziwię się,
że Lys jest w niej tak cholernie zakochany. Moim marzeniem jest, by kiedyś ktoś
pokochał mnie, tak jak on kocha Roze.
Aron ma się dobrze. W jego głosie, gdy z nim rozmawiam przez
telefon słychać szczęście. W końcu trafił na odpowiednią dziewczynę. Mam
nadzieję, że wyjdzie z tego coś więcej.
*
Pora wstać. Rozciągnęłam się i poszłam powoli do
łazienki ogarnąć się. Za godzinę
zaczynam pracę, a później muszę iść w nieznane mi miejsce. Dobrze, że jest to
sobota. Mogłam trochę pospać. Co prawda były to tylko 4 godziny, no ale cóż.
Ostatnio czuję się przytłoczona, samotna i cholernie zmęczona. Wychowawca
zauważył u mnie zmęczenie, bo kilka razy pytał się mnie czy wszystko jest okey
i czy może mi jakoś pomóc. Oczywiście odmówiłam.
Wyszłam z łazienki. Zeszłam na dół coś zjeść. Po 10 minutach
byłam już gotowa do wyjścia. Pomimo, że świeciło słońce na podwórku było zimno.
Opatuliłam się ciepło szalem i ruszyłam w stronę „Svarte vinger”. Szłam powoli,
zagłębiając się w słowa piosenki.
Nagle coś mnie szarpnęło. Z krzykiem odwróciłam się i
chciałam wymierzyć cios. Ale moją rękę, chwycił ktoś. Tym kimś był Kastiel. Na
jego widok zrobiłam wielkie oczy a serce łomotało jak dzwon.
-I co robisz takie oczy mała. Ducha zobaczyłaś czy co?-
popatrzyłam się na niego już tępym wzrokiem. Wyrwałam mu dłoń i odwróciłam się,
ruszając w obranym kierunku.
- ….
-Liv do cholery! Chcę z Tobą pogadać.- ruszył za mną.
-To masz czas, zanim nie dojdę do pracy. Czego chcesz?- odparłam
lodowatym tonem.
-Może trochę milej co?! Powiedz, czemu zerwałaś z nami
kontakt? Dlaczego mnie unikasz? Przecież wydawało mi się, że coraz lepiej się
dogadujemy.- mówił powoli ale zdecydowanym głosem. We mnie coś się zagotowało.
Ryknęłam
-Zerwałam bo zerwałam. Nie Twój zasrany interes Kas. Ty
jeszcze masz się czelność pytać, dlaczego Cię unikam?!<Zatrzymałam się nagle
i spojrzałam na niego z nienawiścią w oczach. On milczał przyglądając mi się.
Wyjęłam fajka, odpaliłam go i kontynuowałam.> Albo jesteś taki głupi albo jesteś głupi.
Wybierz co Ci bardziej odpowiada. Zraniłeś mnie. Pocałowałeś mnie w tym
momencie kiedy tak naprawdę zrozumiałam co do Ciebie czuję. A Ty co? Powiem co.
Masz w dupie uczucia innych. Doskonale wiesz jak rozkochać w sobie kogoś i
później tę osobę zostawić. Tak jakby nigdy nic. Myślałam, że to coś dla Ciebie
znaczy, ale najwidoczniej myliłam się. A teraz wybacz, ale spieszę się. Pa.- Kas patrzył się na mnie ze
zdziwieniem. Ja wykorzystując chwilę ruszyłam szybko naprzód. Nagle podbiegł do
mnie, odwrócił mnie i pocałował. Po chwili oderwałam się od niego i strzeliłam
mu w twarz. Oszołomiło go to.
-Co Ty kurwa robisz? Powaliło Cię do reszty!!- przechodzący
ludzie patrzyli na nas dziwnie. W sumie im się nie dziwię.
-Liv.. Wiem, że zasłużyłem sobie na to…..ale nie odtrącaj mnie. Ja… ja się w Tobie też
zakochałem, ale nie byłem pewien czy Ty też do mnie coś czujesz.-był poważny, a
mnie aż zatkało.
-Ty naprawdę jesteś chory. Lecz się! Osoba która w kimś jest
zakochana to nie leci od razu do innej laski i nie zostają szczęśliwą parą. Nie
wiem co chciałeś osiągnąć przez ten pocałunek, ale powiem Ci jedno <dźgnęłam
go palcem w tors> szkoda mi jest Iris. Była Twoją przyjaciółką teraz jest
dziewczyną i nie wie jakie są Twoje prawdziwe intencje. Chłopie ogarnij się i
proszę nie krzywdź jej. Jeżeli jej nie kochasz to usuń się z jej życia, ale nie
licz na to, że jak z nią zerwiesz będę na Ciebie czekała. Ja nie z tych co
biorą resztki lub podbierają przyjaciółkom chłopaka. W sumie, jak teraz o tym
pomyślę to dobrze, że tak się stało. Przynajmniej wiem, że nie byłbyś dobrym
chłopakiem.- Kas zacisną pięści, milczał i odezwał się po chwili.
-To co mówisz boli, ale rozumiem Cię. Mogę prosić Cię o
jedno.?-stał przede mną i patrzył mi w oczy.
-Jeszcze chcesz mnie o coś prosić? Idiota. Ale słucham,
czego chcesz?- patrzyłam na niego obojętnie, ale czułam, że zaraz polecą mi
łzy.
-Nie przekreślaj naszej znajomości i nie odsuwaj się od
Lysa, Iris. Ta historia dotyczy tylko nas. Nie mieszajmy ich do tego. Proszę
Cię o to. Wybacz mi, że Cię zraniłem.- złapał mnie za rękę i popatrzył głęboko
w oczy. W jego oczach dostrzegłam zagubienie i ból. Przymknęłam oczy.
-……- popłynęła mi łza, poczułam mocniejszy uścisk na swojej
dłoni.
-Liv?!
-<przełknęłam ślinę> Wybaczam Ci, ale nie licz, że od
razu wpadnę w Twoje ramiona. Musi minąć
trochę czasu. Musisz mi go trochę dać. A teraz… zostaw mnie. Muszę iść do
pracy. Pa
Po tych słowach od razu ruszyłam. Kas stał nieruchomo i
wpatrywał się w moją stronę. Pierwszy raz widziałam go tak zagubionego. Nie
wiem co o tym wszystkim myśleć. Naprawdę nie wiem. Pomocyy!!
Weszłam do lokalu nie odzywając się. Finn popatrzył się
tylko na mnie, ale nic nie mówił. Wolał się nie wtrącać. Nikogo oprócz mnie na
zmianie jeszcze nie było, więc miałam chwilę na przemyślenia. Czas w pracy miną
mi szybko. Po skończonej zmianie ruszyłam w kierunku drzwi wyjściowych.
Wychodząc wpadłam na białowłosą.
<bach>
-Hej! Uważaj jak leziesz!... A to Ty Liv. Hej <białowłosa
popatrzyła na mnie i po chwili
uśmiechnęła się ciepło. Uśmiech z jej twarzy znikł.> Wszystko w porządku
mała?
-Hej Roz. Tak wszystko jest okey. <pip pip. Dostałam sms.
Odczytałam go i głośno westchnęłam. Był to sms od Nataniela. „Klienci już
czekają. Rusz się”> Wybacz, ale muszę już iść.
-Gdzie się tak śpieszysz? Przecież jest już późno.-
popatrzyła się z troską.
-Po prostu muszę iść. Nie pytaj o nic więcej. Może kiedyś
powiem o co chodzi, ale nie teraz. Pa- nie czekając na odpowiedź wybiegłam.
Na podwórku było już ciemno. Szłam ciemnymi uliczkami,
według wskazówek Nataniela. Przerażały mnie te miejsca. Krążyli tu jakieś
ciemne typy i przyglądali mi się. W końcu dotarłam na miejsce. Ustałam w
wyznaczonym miejscu. Po chwili podszedł do mnie dobrze zbudowany, wysoki
mężczyzna.
-Jesteś dziewczyną od blondasa, prawda?- jego głos był
donośny, aż przeszły mnie ciarki.
-Tak, to ja. <musiałam ukryć swój niepokój>
-Chodź za mną. Szef już na ciebie czeka.- mężczyzna wskazał
ręką drzwi do magazynu. Otworzył je i mnie wpuścił. Sam został na zewnątrz.
Sądząc po jego posturze, zapewne był to ochroniarz. W pomieszczeniu panował
półmrok. Żarówki paliły się tylko słabym światłem. W pewnej chwili przez moją
głowę przeleciały najgorsze obrazki. Z rozmyślań wyrwał mnie głos mężczyzny.
-Witaj. Masz chyba coś dla nas.
-Zgadza się. Przyniosłam to, o co prosiliście blondasa.-
zaczęłam grzebać w torbie. Wyciągnęłam jedną wielką paczuszkę. Podałam mu. Ale
niestety nie mogłam znaleźć 4 pozostałych mniejszych saszetek. Ręce zaczęły mi
się trząść. W pośpiechu szukałam zgub. Mężczyzna niecierpliwił się.
-Znalazłaś?!-podniósł głos.
-Musiałam je zostawić. Przepraszam.
<plask>-dostałam
po twarzy taką siłą że aż mnie odrzuciło. Złapałam się za nią i popatrzyłam w
jego kierunku.
-Nie dość, że się spóźniłaś, to jeszcze zapomniałaś spakować
tak ważnych rzeczy?! Chyba sobie żarty robisz.<Podszedł do mnie i uderzył
jeszcze raz. Upadłam> Słuchaj mała. Z nami się nie pogrywa. Jeżeli czekamy
to oczekujemy, że towar przyjdzie w całości. O tym incydencie powiem
Natanielowi. On Cię nauczy. A teraz zejdź mi z oczu, bo nie ręczę za siebie.-
podniósł mnie, chwycił mocno za ramię i wywalił za drzwi. Za drzwiami było
słychać komentarze. ”Niezła dupa z niej. W sumie trochę jej szkoda.”; „Nie
pierdol, skoro tu była to sama tego chciała. Niech się uczy.”
Ochroniarz
popatrzył się na mnie z politowaniem.
Podniosłam się z ziemi i ruszyłam w kierunku domu. Łzy same
płynęły mi po policzkach. Nie rozglądałam się już po okolicy. Miałam w dupie
czy ktoś mnie zaczepi, czy też nie. Czułam się i tak upokorzona.
Nogi same mnie prowadziły. Nawet nie patrzyłam gdzie idę.
Po
pewnym czasie znalazłam się w dobrze znanym mi miejscu. Ostatni raz byłam tu..
z Lysem. Teraz to miejsce wyglądało na opuszczone i bez życia. Nie to co
wcześniej. Podeszłam do naszego pnia i usiadłam sobie. Wsadziłam ręce w
kieszenie, gdy nagle coś w nich poczułam. Wyciągnęłam z nich paczuszki, które
miałam dostarczyć klientom. Na ten widok zrobiłam wielkie oczy. Gdybym miała
wystarczająco dużo siły, zaniosłabym je im. Patrzyłam się na nie przez długi
czas, po czym schowałam je do kieszeni. Nagle usłyszałam coś za swoimi plecami.
Natychmiast zerwałam się z miejsca. Podbiegłam kawałek i stanęłam twarzą w
twarz z Lysandrem. Wystraszyłam go.
-Co Ty tu robisz Liv?-zapytał zdziwionym głosem. Było
słychać jak głośno oddycha.
-Ja nic. Yyyy muszę już lecieć. Pa- czym prędzej pobiegłam
wzdłuż drużki. Słyszałam jak Lys krzyczy, ale nie miałam odwagi z nim
porozmawiać.
Tak jak obiecałam jestem znowu Boże... Rozdział świetny... Super piszesz... Że też wtedy nie sprawdzała czy może nie ma w kieszeni to by nie spotkało ją takie coś...
OdpowiedzUsuńPisz dalej, pisz... Czekam
Życzę weny i pozdrawiam